Była niedziela, 11 listopada 1979 roku. Dochodziła godzina dwudziesta. Ulice radzieckich miast były nienaturalnie wyludnione. Nieliczni piesi, których można jeszcze było dostrzec na chodnikach, pośpiesznie starali się je opuścić. Prasa milczała na temat przyczyn takiego zachowania mieszkańców, jednak nawet niezbyt wnikliwy obserwator bez trudu dostrzegłby, iż musiało wydarzyć się coś niesamowitego. I rzeczywiście. O godzinie 19.55 radziecka Telewizja Centralna rozpoczęła emisję pierwszego odcinka serialu kryminalnego „Miejsca spotkania nie można zmienić”. W rolę głównego bohatera, kapitana Gleba Żegłowa wcielił się kultowy poeta, pieśniarz, aktor i kompozytor - Włodzimierz Wysocki - dotąd skwapliwie usuwany przez radziecką cenzurę zewsząd, skąd tylko można go było wyciąć i wykreślić. Nic zatem dziwnego, że nieoczekiwana emisja serialu z Wysockim w roli głównej przyciągnęła przed telewizory cały kraj. Przez pięć listopadowych wieczorów odległego 1979 roku w ZSRR nie liczyło się nic poza szklanymi ekranami, przykuwającymi miliony oczu. Jak dowodzą beznamiętne milicyjne statystyki, w ciągu tych pięciu wieczorów w Moskwie nie popełniono ani jednego przestępstwa!
31 lat dzieli nas od tamtych pamiętnych wydarzeń. Zaś trzydzieści lat temu, 25 lipca 1980 roku przestało bić serce Włodzimierza Wysockiego.
Upływ czasu w najmniejszym nawet stopniu nie zaszkodził popularności artysty. W epoce kryzysu wartości i upadku autorytetów Wysocki pozostaje twórcą akceptowanym bezwarunkowo i wielbionym bezgranicznie. Nic zatem dziwnego, że niejedna demonstracja w Moskwie odbywa się przy dźwiękach jego pieśni, zaś wiele politycznych ugrupowań ochoczo wypisuje na swych sztandarach cytaty z jego utworów. Trzydzieści lat po śmierci legendarnego artysty wciąż mówi się o boskim kulcie, jakim otoczona jest postać złotoustego szansonisty Moskwy i Wszechrusi. Recenzent tygodnika „Moskowskije Nowosti”, pisząc o filmie Oliviera Dahana „Niczego nie żałuję”, ukazującego życie legendarnej francuskiej pieśniarki Edith Piaf, zastanawia się: „Gdy ogląda się ten film, nieunikniony jest dreszcz, przechodzący po całym ciele, dreszcz na samą tylko myśl: czyżbyśmy i my mieli się doczekać filmu o najświętszym z najświętszych z najświętszych – Władimirze Wysockim?”
Film fabularny o Włodzimierzu Wysockim jest już w Rosji realizowany. Dla prawdziwych wielbicieli talentu Wysockiego, którego nie sposób zmierzyć żadnym, choćby po trzykroć stopniowanym przymiotnikiem, największą wartość mają jednak dokumentalne materiały archiwalne, prezentujące występy Wysockiego, zarówno publiczne, jak i nieoficjalne, odbywające się w prywatnych mieszkaniach, czy za kulisami teatru.
Wysocki stał się bohaterem niezliczonej ilości filmów dokumentalnych (pierwszy dokument o artyście zrealizowano już za życia poety, był nim nakręcony w 1974 roku w Budapeszcie węgierski film „Poeta z Taganki”). Już za życia stał się też legendą i bohaterem masowej wyobraźni. Idol tłumów, wybranek muz i faworyt publiczności odczuwał jednak boleśnie zawiść kolegów po piórze, doskwierały mu też nieustannie złośliwości środowiska artystycznego.
Pewnego wieczora w mieszkaniu Wysockiego przy Małej Gruzińskiej 28 w Moskwie zadzwonił telefon. Dzwonił Wiktor Cziżykow, popularny karykaturzysta, który kilka lat później stworzył Miszkę, maskotkę Igrzysk Olimpijskich w Moskwie. Cziżykow miał pracownię w domu przy Małej Gruzińskiej. Jednym słowem był sąsiadem Wysockiego. W słuchawce rozległ się jego energiczny głos: „Wołodia! Siedzimy tu po sąsiedzku z kolegami. Zebraliśmy już 500 rubli. Chodź, zaśpiewaj dla nas!” Wysocki odparł krótko: „Chłopaki, ja nie śpiewam po domach. Wybaczcie”. Po upływie godziny telefon zadzwonił ponownie: „Wołodia, zebraliśmy już 1000 rubli. Przyjdź i zaśpiewaj!” Wysocki był znów lakoniczny: „Chłopaki, nie dzwońcie do mnie więcej”. Nie minęło nawet pół godziny, gdy w jego mieszkaniu ponownie rozległ się dźwięk telefonu: „Wołodia, zebraliśmy już 1500 rubli…” Wysocki był wówczas bardzo zajęty, do Moskwy przyleciała Marina Vlady, szykowali się wspólnie do obchodów Nowego Roku. Natrętnym sąsiadom rzucił więc tylko: „Chłopaki, dajcie mi spokój. Nie mam czasu, przyjechała Marina…” W słuchawce rozległ się ten sam natarczywy głos: „Marina przyjechała?! To skoro sam nie możesz, przyślij do nas Marinę, niech ona dla nas zaśpiewa!” „A do którego mieszkania?” – zainteresował się Wysocki. Podano mu numer. Wyszedł wówczas z mieszkania i zdjął ze stojącego na klatce schodowej kosza na śmieci metalową pokrywę. Udał się pod wskazany numer. Zadzwonił do drzwi. I… przyłożył tą pokrywą mężczyźnie, który mu otworzył. Wywiązała się bójka, która szybko przeniosła się na korytarz. Na pomoc delikwentowi wyskoczyło zza jego pleców kilku podchmielonych i agresywnych kompanów – niedoszłych widzów. Wysocki jednak bez trudu się z nimi uporał. Sekundował mu malarz Walery Karasiew, który wybiegł z mieszkania na dźwięk dochodzących z klatki schodowej odgłosów bijatyki. Solidnie przyłożywszy uczestnikom feralnej biesiady, Wysocki wrócił spokojnie do domu. Poszkodowani wezwali tymczasem milicję, z oburzeniem wykrzykując do słuchawki, iż pobił ich Wysocki. Jako że w wezwaniu stale rozbrzmiewało nazwisko: „Wysocki”, z interwencją przyjechał… pułkownik milicji. Wysłuchał cierpliwie poszkodowanych, zamyślił się na chwilę, po czym zawyrokował: „Wysocki dobrze zrobił!” I odjechał. Poety nawet nie niepokoił.
O tej i innych barwnych historiach z życia artysty podyskutować będą mogli widzowie, którzy wybiorą się do warszawskiej Kinoteki na czwartą edycję Festiwalu Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską”. Twórczość Włodzimierza Wysockiego stanowi nieodłączny element festiwalu od jego pierwszej edycji. Nie inaczej będzie i tym razem. Miejscem spotkania wielbicieli talentu Wysockiego niezmienne pozostaje Kinoteka. W 30. rocznicę śmierci poety widzów czeka jednak wyjątkowa liczba projekcji, w czasie których na ekranie królować będzie postać legendarnego Hamleta z gitarą. Projekcji, nasyconych utworami artysty, który bez oglądania się na czyjekolwiek poparcie wyrósł na gwiazdę niebywałej wielkości, idola kilku pokoleń, charyzmatycznego guru młodzieży, przy utworach którego płakali siwowłosi kombatanci. Bożyszcze tłumów, wielbiony przez kobiety i podziwiany przez mężczyzn, niczym gwiazdy światowego futbolu gromadzący na stadionach kilkudziesięciotysięczne tłumy, nie miał tylko jednego. Brakowało mu oficjalnego uznania. Dla władz radzieckich był niewygodny i niebezpieczny, a jego twórczość uznano za szkodliwą. Nomenklaturowi poeci zazdrościli mu talentu i bajecznej sławy, pocieszając się myślą, iż jest coś, czego nie zdołał zdobyć. Była to legitymacja Związku Pisarzy Radzieckich. Najpopularniejszy poeta w kraju dotkliwie odczuwał konsekwencje faktu, iż jego geniusz nie został potwierdzony dokumentem ze zdjęciem i stosowną pieczątką. Ubóstwiany przez miliony samotny buntownik marzył o usankcjonowaniu swego poetyckiego daru. To tak, jakby Zeus zapragnął być zaledwie Homerem. Albo jakby Homer chciał zostać Jewtuszenką…
W jednej z ostatnich rocznicowych publikacji o Włodzimierzu Wysockim pewien rosyjski dziennikarz użył w odniesieniu do poety określenia "Nietutejszy". Dlaczego? Dlatego, że Wysocki był tytanem. We wszystkich możliwych znaczeniach i sferach działalności. Tytanem talentu, tytanem pracy, sławy, sukcesów, powodzenia u kobiet, pomysłowości, siły etc. A dziś - tu i teraz - nie ma tytanów. Są same liliputy. Wszystko jest powierzchowne, miałkie, płaskie, płytkie. Drugorzędne. Nie ma wielkich gwiazd, zaś rozmaite tabloidy usiłują wykreować na "postaci kultowe" trzeciorzędnych zapowiadaczy pogody. Na szczęście spuścizna twórcza Wysockiego ocalała, zaś unikatowe archiwalne materiały filmowe zdają się niemal tworzyć efekt fizycznej obecności poety... Ostatniego z wielkich romantyków rosyjskich.
Marlena Zimna